
od wczoraj jestesmy juz w Gambii. mieszkamy po drugiej stronie rzeki a ze jedyny prom zepsuty, wiec chcac przedostac sie do miasta, musimy plynac malymi, chybotliwymi lodeczkami. a mieszkamy w slicznym campie, jestesmy jedynymi jego mieszkancami. wczoraj kucharz Murzyn przyrzadzil dla nas pyszna kolacje, ktora jedlismy na rostawionym pod palmami stole, przy swieczkach. do tego zimne piwo
i wreszcie troche chlodniej, bo wieczorem temperatura spada do okolo 26 stopni. teraz siedze w malym kantorze pod wariujacym wiatrakiem i na klawiature spadaja krople potu. jest powyzej 40 stopni!
kocham Afryke.
kocham Wiatr.
Slonce.
Droge.
Szybkosc.

dzis mialam to wszystko razem. jednoczesnie
do Parku Narodowego Nokole Koba wynajelismy samochod pick-up’a, oczywiscie z napedem na cztery kola. po calodniowym pobycie tam /pieknie, ale malo zwierzat. z ciekawszych – kolo 3 metrowa, bardzo niebezpieczna, czarna mamba/ i nocy spedzonej w namiocie, wyruszylismy nastepnego dnia przed wschodem slonca, w absolutnych ciemnosciach, spieszac, aby dotrzec do bramy wjazdowej przed 8.00; gdybysmy nie zdazyli, musielibysmy placic za pobyt cala nastepna dobe.
jechalam na pace samochodu, stojac za szoferka i mocna trzymajac metalowej rurki. kierowca spieszyl, malo uwazal na dziury w drodze, zakrety i – na mnie z tylu. niebieska kanga, owinieta wokol glowy, zamienila sie w niebieski wiatr, zostawiajacy za mna niebieska poswiate w coraz jasniejszym swiecie.
swit 15 lutego 2010 roku wstal dla mnie na pace samochodu w Parku Narodowym Nokolo Kobe, w Senegalu, w Afryce.
jechalam przez dzungle – pozycja jak do jazdy na nartach, uchylajac sie przed niskimi galeziami /wiekszosc – z kolcami/, balansujac cialem przy naglych hamowaniach /dziury w drodze/, ostrych zakretach i – czulam zachlannie Zycie! bylam wiatrem, na mojej skorze pierwsze cieple promienie slonca. to chwila, kiedy Swiat nalezal do mnie.
zaspany gluziec popatrzyl na mnie ze zdziwieniem, kiedy przejechalismy obok niego, ryczac silnikiem.
jestem w Afryce!
jestem…