W srode rano Arek pojechal na polnoc w strone granicy senegalskiej a ja z Agata – na poludnie, parenascie km za Kololi /Serracunda/ do Kartong.
Kartong to wioska graniczna Gambii i Senegalu; senna, rozbudowana wzdluz drogi rownololeglej do linii brzegowej Oceanu. Halahin Lodge jest troche przed wioska, to pare chatek wsrod palm i kwitnacych krzewow. dostalysmy chatke, zrzucilam plecak, buty i piaszczysta droga pobieglam na plaze, ktora jest tuz obok. tak obok, ze huk Oceanu jest ze mna caly czas. w nocy glosniejszy, spotegowany przez ptasia cisze, ktora juz od switu stanowi istotna konkurencje. wiec pobieglam na te plaze. piasek goracy, parzyl stopy.
jak to opowiedziec?…

stalam nad brzegiem Oceanu, spojrzalam w lewo i ujrzalam wiele kilometrow zoltej, zupelnie pustej plazy. spojrzalam w prawo i zobaczylam wiele kilometrow zoltej plazy, na ktorej niewielkie stado krow malowniczo ulozylo w cieplym piasku. za mna, przede mna, obok mnie – tylko slady ptasich lapek, gdzieniegdzie takze psich lap. ani jednego sladu ludzkiej stopy, tylko moje wlasne! slonce, ptaki, absolutna pustka i wiatr, znow rozwiewajacy niebieska kange wokol moich rak, zaplatujacy nogi. a pozniej szlam w te pusta plaze z lewej strony wiele, wiele kilometrow i naprawde nie spotkalam nikogo oprocz wielkich ptakow. i juz wiem – widzialam orla cien
nigdy w zyciu nie bylam tak pogryziona przez komary, jak w pieknym hotelu w Kololi /Serrakunda/. do hotelu Mansea Beach Resort trafilismy dzieki spotkanemu w drodze Anglikowi, ktory byl Kims_Na_Tyle_Bardzo_Waznym w Serrakundzie, ze powiedzial nam, abysmy powolali sie na niego w tym drogim hotelu, a dostaniemy *specjalna cene*. nie planowalismy tego hotelu, bo juz z przewodnika wiedzielismy ze jest bardzo drogi, ale po rozmowie z Anglikiem postanowilismy sprawdzic co oznacza ta *specjalna cena*; oznaczala (50 procent mniej, czyli tyle ile w hotelach, w ktorych zamierzalismy sie zatrzymac). hotel mial basen, restauracje, muzyke grajaca co wieczor, no i sniadania, wliczone w cene noclegu, ktore byly naprawde dobre i – na zasadzie *bufetu szwedzkiego*, czyli bierzesz co chcesz i ile chcesz.
wiec w tym pieknym hotelu /ma swoja strone internetowa, mozna zobaczyc w jakie luksusy rzucila mnie Afryka/ – nie bylo moskitier!
spalismy w pokoju w trojke, Arek i Agata nasmarowali sie na noc Mugga, ja – nie. powtarzam – nigdy w zyciu nie bylam tak pogryziona przez komary! wygladam, jakbym przechodzila ospe wietrzna, cala jestem w czerwone kropki, ktore okropnie swedza. dobrze ze zazywam Lariam, bo nie wyszlabym z tego zywa. byl to prawie *zmasowany atak komarow* ktory obudzil mnie w srodku nocy. taka ilosc ukaszen spowodowala pewnie reakcje alergiczna, w efekcie ktorej dostalam dosc wysoka goraczke, bo trzeslam sie z zimna, przykryta po nos spiworem. chyba juz nie dziwie sie temu co spotkalo Kinge Choszcz, ktora nie biorac lekow antymalarycznych, nie przezyla podrozy do tej wlasnie czesci Afryki.
od wyjazdu Arka podrozujemy z Agata, w duzej czesci, stopem. mozliwe. i fajne! ludzie serdeczni, zabieraja chetnie a i mnostwo nowych, zupelnie innych kontaktow. gorzej bedzie w Senegalu, ktory jest znow francuskojezyczny /w przeciwienstwie do anglojezycznej Gambii/
jestem w Afryce