jesteśmy ciągle w drodze. krótkie przerwy na noc, ale wtedy – rozbijanie obozu, rozpakowywanie, przygotowywanie posiłków /ile można jeść?!/. chyba już wiem, że tak podróżować nie chce. chcę poczuć miejsce, w którym jestem, chcę usiąść, popatrzeć, poczuć zapach, przyjrzeć się ludziom, sobie… taka podróż ma swoje plusy – docieramy do miejsc ważnych i pięknych, do których trudno byłoby nam dotrzeć inaczej…
skąd więc ten niedosyt…? boję się że poprzednia Afryka była zbyt piękna. BYŁAM w niej. bo magia Afryki to zaburzenia czasu, to chwila, która staje się bezczasem. to podróże z Tubylcami, to muzyka ich mowy, zapach skóry. to wiatr, który przyjmują moje włosy. teraz – ciągły pośpiech, ciągle biegiem, dalej, więcej. to jak w bajce Andersena o chłopcu, który znalazł skarb, ale mógł zabrać tylko tyle ile udźwignie. a chciał za dużo i wszystko rozsypał…
nie, nie jest mi smutno.
poszły nam już dwa koła, bo też droga coraz trudniejsza. wczoraj, jadąc tutaj, mieliśmy konkretny! problem z podjazdem pod górę. teraz jedziemy do Parku Etosha, gdzie naprawdę lwy podchodzą pod namioty w nocy. trochę adrenaliny he he
pozdrawiam, bo już „wiszą” nade mną – spieszyć, spieszyć…