więc koniec kolejnej Bajki. wróciłam.
dziwna to była Afryka, tak inna od tamtych. właściwie zamknięta przede mną, zbyt „łatwa”, widziana z okien samochodu, szczelnie zamkniętych przez moich „towarzyszy podróży” bo – kurz /!/, gorąco /!/. nie dowiedzą się więc, że Afryka ma zapach kurzu. zapach czerwonego pyłu afrykańskich dróg. nie poznają magii Afryki. ich strata.
niewiele zabieram.
podarowane mi było poznać ostry, „dziki” zapach hieny, od której dzieliła mnie moskitiera namiotu.
podarowana mi była możliwość obserwowania zwierząt przy wodopoju – „hierarchia” kolejności podchodzenia do wody, rytuały powitalne, wzajemne serdeczności /tak wyraźne u słoni i nosorożców/.
wreszcie – podarowane mi było doświadczenie lotu – nagroda za olbrzymi strach przed skokiem w pustkę na bungi. to doświadczenie nieprzekładalne na żaden język. zaraz po skoku, na pytanie Murzyna, który mnie „wciągnął” na linie z powrotem na most, czy skoczyłabym drugi raz – odpowiedziałam że nie. ale już następnego dnia wiedziałam, że chcę, że powtórzę! jeszcze nie wiem gdzie i kiedy, ale wiem że – tak!
i jeszcze – mam doświadczenie przejechania około 3 tys. kilometrów, kiedy prowadziłam samochód z przyczepą po niewyobrażalnie trudnych afrykańskich drogach /np. „dziurawe” mostki bez zabezpieczeń, szerokości samochodu/.
nie chciało mi się wracać z tego upału, spadających gwiazd w taki szary listopad. dobrze że jest Ktoś, kto na mnie czeka. na Kogo ja także czekam…
więc – do zobaczenia