
na Zanzibar przyjechałam po południu. w porcie czekał „umówiony” człowiek z kartką z moim imieniem i nazwiskiem, później jeszcze Emigration Office i – dala dala, czyli miejscowy mini-bus dla „tubylców”, przeładowany niemiłosiernie, czyli w murzyńskim stylu. niestety, przed moim Shehe Bubgalows wysiedli wszyscy i w szybko zapadającym zmierzchu jechałam już sama z 3 Murzynami z obsługi. kiedy już naprawdę zaczęłam się niepokoić – samochód stanął; jeszcze przejście przez wioskę i – jest! zameldowałam, wpisałam i poszłam za Murzynem do mojej chatki.
był przypływ, Ocean był tuż pod moimi nogami /chatka jest nad samym Oceanem/. tymczasem zapadł zmierzch.
rozpakowałam /niewiele, wzięłam tylko pomarańczowy plecak, resztę rzeczy zostawiłam w D’Salaam/, kupiłam Cole i 2 piwa /dziś jadłam tylko śniadanie w postaci: kawa, tost, omlet z 1 jajka, mały banan oraz, na statku, samose, czyli smażony pierożek, sztuk jeden; jedno piwo więc na obiad, drugie na kolacje
w całym „ośrodku” jestem sama; jeszcze nie jestem pewna czy to dobrze czy źle, ale teraz właśnie tego potrzebuję.
więc rozsiadłam na wielkim łóżku-leżaku przed domem, obok obiad w postaci piwa i – jestem w Bajce. nade mną gwiazdy, przede mną cofający się Ocean Indyjski. wiatr. wszystko jest wilgotne, pokryte niewidoczną, wyczuwalną pod palcami solą i drobniutkim piaskiem Zanzibaru.
…jestem węchem, słuchem, dotykiem, wzrokiem…
————————————————————————
Zanzibar – miejsce jak bajka. ważne dla mnie miejsce. miejsce, gdzie lubiłam wracać w „długie, jesienne wieczory”. wystarczyło tylko zamknąć oczy… i jestem. wróciłam naprawdę. siedzę na białym piasku Zanzibaru, ale za mną – nikogo. murek jest pusty. On nie chciał tu wrócić ze mną. doprowadził mnie do tej samotnej chwili i teraz już mogę dalej sama. mogę! znów wiedział to wcześniej ode mnie. to kolejna prawda, której mogłam nie odkryć!
ale – Jestem! siedzę na białym piasku Zanzibaru… nie, to nie moje miejsce; ono jest w Dolinie Cheriet. Zanzibar to Bajka. to Marzenie. to miejsce, z którego umiem wyjechać.
siedzę na białym piasku Zanzibaru.
nie chcę oglądać się za siebie. ja już przecież wszystko wiem. wszystko rozumiem
————————————————————————
Ta Afryka prowadziła mnie do tej właśnie chwili. Ten Czas. To Miejsce. żeby Tego dotknąć, przetrzymałam wszystko złe, co Los mi przyniósł…
————————————————————————
a później zeszłam po schodkach na plaże i weszłam w cofający się Ocean. woda była taka ciepła… nie, tego nie opowiem, bo przełożone na słowa byłoby zbyt ckliwe, zbyt egzaltowane…
————————————————————————
moje samotne siedzenie przerwał żółty pies; pojawił się z nocy, z nikąd. przyszedł, poprosił o głaski, przywitał jakby znał mnie od dawna, później położył obok i – pilnował. jestem bezpieczna.
————————————————————————
wiatr. leżę na wielkim łóżku pod moskitierą w wokół mnie – ruch. szalejące zasłonki w oknach /nie ma szyb, jest tylko siatka/, szalejąca moskitiera, niespokojne, stukające drzwi, jakby ktoś chciał wejść. wiatr. czuję go na skórze, we włosach, w sobie.
śpię z wiatrem…
————————————————————————
nie mam żadnych planów. nie chcę się stąd ruszać. mam jedną drogę: przed siebie, kiedy Ocean się cofa i – na brzeg, do domu, kiedy jest przypływ…
————————————————————————
a jednak Droga poprowadziła mnie do Stown Town. nie była sentymentalna, bo stała się Drogą Zapachu. tutejsze, zakwefione kobiety tak pięknie pachną, że chodziłam wąskimi uliczkami, kuszona ich zapachem. aż wreszcie zapytałam Niesamowicie_Piękne_Oczy gdzie tu jest sklep z wonnymi olejkami, ale taki sklep, w którym ona kupuje swoje wonności. Piekne_Oczy uśmiechnęły się i zaprowadziły mnie do małego, ciemnego pomieszczenia, w którym na drewnianych półkach stały rzędem mniejsze i większe szklane buteleczki /jak z filmu Pachnidło/ z zamkniętym zapachem Afryki. nie wiem ile czasu tam
spędziłam, ale to był piękny czas! wyszłam z 3 buteleczkami i jednym słoiczkiem wonnego „mazidła”…
do Stone Town pojechałam dala-dala i wróciłam tak samo, co nie jest takie proste, bo dala-dala nie ma rozkładu jazdy. w tamtą stronę nie chciało mi się siedzieć przy drodze i czekać, więc postanowiłam iść przez wioskę, wierząc, że bus mnie „zgarnie”. była to swoista „droga charakteru”, bo szłam prawie 2 godz. w takim słońcu i upale, że pot zalewał mi oczy /dosłownie!/. w końcu okazało się, że doszłam do… końca drogi, bo nie zauważyłam skrętu w lewo, którym dojeżdża się do głównej drogi, prowadzącej do Stone Town. musiałam więc wrócić, ale dala-dala złapałam!
za to z powrotem trzeba było znaleźć na wielkim placu, pełnym takich samych busow, ten właściwy. znalazłam, wsiadłam, przyjechałam. Stone Town jest piękne, podobne do mojego miasta ze snu. ale – zmęczył mnie ten ruch, hałas, gwar. wróciłam stęskniona do „mojej” plaży, „mojego” domku, do wiatru, Żółtego /psa/ i do ciągle wdzierającego się aż pod drzwi Oceanu.
tu jest moja Bajka
————————————————————————
taki upal jest do wytrzymania tylko wtedy, kiedy brodzi się w trochę chłodniejszej niż powietrze wodzie. wiec – wchodzę w Ocean /jest odpływ/ i idę do miejsca, gdzie zaczyna się głęboka woda; sięga już prawie po szyje. stałam tak patrząc na ogrom przestrzeni przed sobą, kiedy zaniepokoiły mnie pojawiające się fale. przestraszyłam się, kiedy spojrzałam za siebie – od strony lądu nadciągała wielka, czarna chmura, całe niebo było granatowo-sine. sytuacja mało ciekawa – daleko od brzegu, w wodzie, a chmura niosła ze sobą burze! zaczął się więc mój wyścig z czasem – już
nie powolne brodzenie w płytkiej wodzie, ale prawie bieg w stronę zbawczo suchego lądu. słońce zaszło, za sobą słyszałam coraz głośniejsze fale.
…a jednak On wrócił tu ze mną!
kiedy postawiłam stopę na plaży, uderzył pierwszy piorun a zaraz po nim lunął deszcz i – rozszalała się burza. wolno szłam w stronę Chatki. deszcz zmywał ze mnie pot, sól Oceanu i – strach…
————————————————————————
ostatnia noc w Bajce. wiatr wrócił. wieje tak, że znów wszystko wokół jest ruchem.
…będę więc spała z wiatrem…
…a pod łóżkiem śpi Żółty, który przyszedł już po południu i nie ma zamiaru opuścić mnie na noc.
niezły „trójkąt” w ostatnią afrykańską noc J
————————————————————————
z Zanzibaru wyjechałam dala-dala o 14.00 razem z Timie Shehe, czyli drugą żoną właściciela hotelu. po wczorajszej, wieczornej rozmowie nie chciała puścić mnie samej. jechałyśmy przeszło 4 godziny! /najpierw prawie 1,5 godz. czekania, później zmiana 2 kół, które „poszły” na tutejszych drogach, później 2 przesiadki/. w Stone Town byłyśmy koło 19.00. na znajomym placu czekał na nas Omar, jej syn. wąskimi, ciemnymi uliczkami Stone Town szłam trzymana mocno za rękę przez wielką, ciepłą, zamotaną w kolorowe zawoje Timie. za nami szedł jej syn, który niósł moje bagaże. Timie doprowadziła mnie do bramy portu /dalej nie pozwolili jej wejść/, na chwilę zniknęłam w jej wielkich objęciach, pobłogosławiła mnie, pożyczyła szczęścia, zaprosiła za rok. dalej – poszłam z Omarem, który „wykłócił się” o możliwość wejścia; doprowadził mnie do samego trapu na statek, utorował drogę w wielkim tłumie /to bardzo bezpieczna podróż, płynę z całym oddziałem wojska J/ i równie serdecznie pożegnał.
jestem bezpieczna
————————————————————————
o wschodzie słońca szłam przez puste, śpiące jeszcze D”Salaam.
moja samotność w Afryce dużo mnie nauczyła.
to Dobry Czas…
————————————————————————
wiec wracam.
zabieram zapach powietrza Afryki po wyjściu z samolotu w D”Salaam. zapach Zanzibaru /ten zabieram dosłownie; zamknięty w szklanych buteleczkach/.
delikatny zapach lwiej siersci, jej szorstkość…
dotyk. ciepło wody Oceanu Indyjskiego, ciepły wiatr na rozgrzanej słońcem skórze, dotyk Drogi na wyciągniętej przez okno autobusu ręce. bezpieczne ciepło dłoni Timie, która prowadziła mnie przez ciemne ulice Stone Town, ciepło jej palców, kiedy odgarniała moje rozwiewające się w dala-dala włosy…
smak. smak Stoney Tangawizi. cierpki smak zielonej pomarańczy. smak soli na ustach na Zanzibarze. smak jedzonych do przesytu bananów.
słuch – delikatne, cienkie, jakby niedokończone kwilenie ptaka /przypominające fragment muzyki z „Kuszenia Chrystusa”/, cykady, grzechoczące żaby, głośny śpiew w autobusie, przy wtórze dziwnych
instrumentów. i wiatr – stukający drzwiami, wchodzący do domu, do łóżka…
i obrazy. obrazy jak klejnoty. obrazy, których mi nikt nie odbierze.
już to powiedziałam – zabiorę to wszystko w najdalszą Drogę…
————————————————————————
…niekończąca się Opowieść…